Strona główna Aktualności Dziadowski problem

Dziadowski problem

0
Brama główna Cmentarza Bródnowskiego 1934 r.
Brama główna Cmentarza Bródnowskiego 1934 r.

A swojem porządkiem Zaduszki bez dziadów, to tak jak Wielkanoc bez szynki, żadnego fasonu nie posiadają.

Poniższy fragment tekstu wydany został drukiem
w przedwojennym felietonie Stefana Wiecheckiego
„Miłosierni fachowcy”. 

W zeszłem roku ide ja panie szanowny, na Bródno z żoną i z teściem i oczom swojem nie wierze.

Co jest, jak pragne wolności?
Ani jednego dziada pod bramą, w głównej alei także samo żadnego miłosiernego fachowca nie widać.

Przykro mnie się zrobiło, bo widze, że historyczne tradycje cholera bierze, a bez tego daleko nie zajedziem. Dawniej na cmentarzu było na co popatrzyć, a także samo posłuchać.

Jeden dziad „Usta milczą” wygrywał na harmonii, inny znowuż żałobne pieśń wyciągał o panu Wiśniewskim, co przed wojną na kościelnej ulicy zabił żone i troje dzieci. Trzeci na okarynie takie smutne tango zaiwaniał, że łzy same w oczach człowiekowi stawali. A jakie odpowiedzialne śpiewaczki byli, głosy mieli takie, że jak pobożne pieśni wyciągali, na sto kroków wszystkie świeczki i lampki gaśli.

A teraz co?
Cisza taka, że płakać się chce.

Totyż szliśmy z żoną i teściem tą główną aleją i złe byliśmy jak wielkie nieszczęście. Małżonkie szlag trafiał, bo siedmiu dziadom miała dać po groszu, żeby sie jej prześcieradła znaleźli, co ich ktoś z góry nawalił. Podobnież jak sie dziady zaczną modlić za jego dusze, takiej zgagi dostanie i pieczenia w gardle, że żywo prześcieradła odniesie. Ale gdzie tu znaleźć siedmiu dziadów, kiedy ich wszystkich co do sztuki policja w mamrze zamknęła.

Teść także samo był smutny, bo koszyk z żywnością taskał w którem jajka na twardo, schab, bigos w menażce i flacha sie znajdowali. A wiedział, że moja żona prędzej nas do spożycia nie dopuści, aż nie znajdziem tylu żebraków, ile ona potrzebuje.

Totyż chodziem po cmentarzu i chodziem, nogi w krzyż pacierzowy nam powłazili, a o zakąsce mowy nie ma.

Aż tu patrzyć, na boku pod brzozą stoi dziad.
Jakeśmy go zobaczyli, jak nie skoczem do niego, ale dotłoczyć sie było nie sposób. Trzy kolejki jenteresantów stojeli, a dziad tylko forse odbierał, obstalunki na pacierze przyjmował i jeszcze publikie sztorcował, żeby sie nie pchała.

Czekaliśmy z godzine, aleśmy sie nareszcie dopchali. Żona całe siedem groszy mu dała, a teść z radości piątkie dołożył, tyle że drobnych nie miał, dziad zmuszony był mu pietnaście groszy reszty wydać. I tu dopiero zrobiła sie hasena.

Ni z tego, ni z owego nadleciała policja, patrzy, że teść bierze pieniądze, znakiem tego za dziada sie zatrudnia, za halc go i do pudła. Pomylić sie było łatwo, bo prawdziwy żebrak ładnie sie nosił. Miał na sobie fest kapote ze skonksowem kołnierzem, dęciak i lakierowane kamasze, teść wyglądał przy niem jak łachudra.

Nie pomogły żadne tłumaczenia, zaprowadzili tatusia do komisariatu i dopiero w poniedziałek z innemi dziadami go wypuścili. Jakżeśmy przyszli po niego, z ledwością go można było poznać. Elegancko ostrzyżony, wąsy na Anglika, teść odmłodniał mnie najmarniej o dwadzieścia lat. To samo dziady i baby, z któremi razem siedział, każdemu jednemu wieku ubyło i fasonu nabrał, a także samo zdrowie odzyskał. Kule, szczudła, sztuczne nogi pod pachamy taszczyli i żwawo do domu zmiatali, żeby sie czasem do przytułku nie dostać.

No więc widzisz pan, że jednak akcja policji jest celowa i położy może wreszcie kres pladze żebractwa – ryzykuję nieśmiałą opozycję.

Wiadomo, że położy, już położyła. Ale co Zaduszki historyczny fason stracą, to stracą – uśmiechnął się smutno pan Piecyk i wyskoczył z tramwaju.